czwartek, 4 lutego 2010

Ginecollegium

Na ostatnim semestrze studiów uszczęśliwiono nas przedmiotem, o wdzięcznej nazwie, podstawy ginekologii.
Wykłady prowadził wiekowy już doktor, który "zęby zjadłszy" na tajnikach narządów rodnych, przystąpił raźno do przekazywania wiedzy studentom.
Ilość doświadczeń zawodowych, jakich nasz wykładowca doznał oraz rozmieszczenie ich w czasie (liczonym w dziesiątkach lat) sprawiły, że niemal każde zajęcia rozpoczynały się od sensacyjnej opowiastki zaczerpniętej z "przepastnych" pokładów pamięci pana doktora.

- Wyobraźcie sobie państwo, że nie dalej jak kilka dni temu przyjmowałem w gabinecie pacjentkę, która w swoich drogach rodnych miała sztucznego jeża! Po usunięciu ciała obcego stwierdziłem, że jest to rodzaj prezerwatywy z wypustkami. Takie teraz cuda produkują!

Trzeba tu wyraźnie zaznaczyć, że opowiastka była niezmiennie ta sama, podobnie jak niezmienne było zdumienie doktora w obliczu nowoczesnych technologii obróbki tworzyw sztucznych. Czas płynął, pogoda za oknami się zmieniała, a wykładowca przy każdej prelekcji "nie dalej jak kilka dni temu" oswabadzał pacjentkę z ucisku podstępnego jeża.
Potem następowała część główna zajęć, podczas której ujawniały się doktorskie talenty w zakresie obsługi projektorów multimedialnych, laptopów, rzutników folii itp. Niekwestionowanym hitem była prezentacja badania palpacyjnego - per rectum*. Za pomocą rzutnika folii, doktor produkował na ścianie ogromną projekcję interesującej go struktury anatomicznej, a następnie, zręcznie zmieniając odległość własnej dłoni względem rzutnika, czarował studentów teatrzykiem chińskich cieni. W ten sposób, łącząc suchą teorię z pokazem, mogliśmy obserwować jaką drogę muszą przebyć paluchy doktora i pod jakim kątem powinny nacierać aby zbadać określone miejsca. Niestety wszystko odbywało się w konwencji monochromatycznych cieni i w tzw. staroegipskim rzucie 2-D :(
Radosny czas zajęć teoretycznych szybko minął i nadszedł wreszcie moment kiedy zwartą grupą wmaszerowaliśmy na oddział ginekologii lokalnego szpitala, w celu odbycia praktyk zaliczeniowych.
Na szczęście miejscowi lekarze rozumieli naszą niechęć do organoleptycznych poszukiwań patologii w obrębie kobiecych miejsc wstydliwych i w związku z tym, po kilku minutach pobytu na oddziale nasze zainteresowania skoncentrowały się na owianym głęboką tajemnicą POŁOŻNICTWIE.

W taki oto sposób znalazłem się na bloku operacyjnym i niejako pod przymusem obserwowałem zabieg pomyślnego zakończenia ciąży - czyli cesarskiego cięcia. Po kwadransie, wzbogacony o kolejne zawodowe doświadczenie (a mianowicie, NIGDY i pod żadnym pozorem, nie podawaj ręki przerażonej pacjentce, będącej w znieczuleniu podpajęczynówkowym) udałem się w kierunku "gdzie oczy poniosą" celem dezynfekcji ran zadanych tipsami wspominanej pacjentki.
Po drodze mijałem pomieszczenie, w którym prowadzi się pierwsze, szybkie badanie świeżych obywateli tego padołu łez i rozpaczy. Właśnie jeden z nowo narodzonych, średnio-głośnym "łaaa", oznajmił światu swoje przybycie.
Przystanąłem w drzwiach pomieszczenia i z bezpiecznej odległości przyglądałem się badaniu. Nagle ruchy młodziutkiej lekarki osłuchującej noworodka stały się jakby szybsze i bardziej zdecydowane. Dziecko natomiast nie poruszało się wcale.
- Proszę laryngoskop**.
Pielęgniarka podała jej urządzenie z małą prostą "łyżką".
- Nie świeci, proszę drugi zestaw! Lekko podniesiony głos zdradzał emocje pani doktor.
- Jezus Maria, nie ma! Odpowiedziała pielęgniarka i drżącymi rękami przeszukiwała poszczególne przegródki w szafkach.
Podbiegłem by pomóc w poszukiwaniach. Lekarka prowadziła wentylację malutkim workiem samorozprężalnym - potocznie zwanym ambu. Przykładana co chwilę głowica stetoskopu zostawiała jasny ślad na siniejącej skórze klatki piersiowej dziecka.
- Dzwoń na górę po laryngoskop! Krzyk ponaglił pielęgniarkę.
Złapała za telefon...
- łaaaaaa, łaauuuaaaaa... Głośna syrena z malutkich ust dziecka odwoływała najwyższy alarm reanimacyjny.

Wycofałem się z badalnika wprost pod, bądź co bądź, zgrabne nogi naszej opiekunki praktyk.
- Gdzie się włóczysz? Marsz na porodówkę!
- Tak jest pani doktor. Będziemy przeć i oddychać? :)

Na sali porodowej polegiwały trzy pacjentki podłączone pod KTG***. Pozornie sielankową atmosferę przerywał co jakiś czas skurcz porodowy i po chwili wszystko wracało do normy.
Kilkadziesiąt minut później, na pierwszym stanowisku sytuacja powoli klarowała się. Częste, intensywne skurcze i wzmożony ruch położnych przygotowywały nas na pierwszy w życiu widok porodu naturalnego.
Przełykając nerwowo ślinę, dyskretnie starałem się obliczać trajektorię lotu swobodnego, na wypadek gdyby emocje przyprawiły mnie o zemdlenie. - Wszak tyle się o tym słyszy... Pomyślałem.
Kolejne kwadranse mijały i w końcu jasnym się stało, że moje omdlenie czasowo zostaje odroczone. Ze względu na brak prawidłowego ułożenia dziecka, prawie-mamę (w trybie pilnym) odwieziono na cesarkę.
Zostały jeszcze dwie panie... Uparłem się - Zostaję.
Półtorej godziny później pani ze stanowiska numer dwa podzieliła los pierwszej rodzącej (która nota bene od godziny była już szczęśliwą, pełnoprawną matką). Tym razem wskazaniem do zabiegu było zwolnienie akcji serca dziecka. I tym razem wszystko dobrze się skończyło.
- Do trzech razy sztuka... Zacisnąłem kciuki i skierowałem swoją atencję na stanowisko trzecie.
Co się potem działo... Parliśmy, "wymienialiśmy szybciutko powietrze w płucach" i znów parliśmy. Odpoczywaliśmy i znów... Aż w końcu, kiedy pot strużkami płynął po MOICH plecach, pośród tych wszystkich mało atrakcyjnych detali (które pominę)... ukazała się (wcale nie taka mała) głowa (o rany, głowa!). Kilka zgrabnych ruchów położnej i urodziLIŚMY małego "obcego", który głośnym rykiem oznajmiał swoje niezadowolenie z nagłej eksmisji.

... Nie zemdlałem. I dziwna rzecz... Nie mój dzieciak, a micha mi się sama cieszyła od ucha dookoła głowy :)

Pozytywnie.

-----------------------------------------------
(u góry) Rycina z 1822 roku  przedstawia (wbrew pozorom) badanie ginekologiczne
żródło: http://pl.wikipedia.org/wiki/Ginekologia
* per rectum (łac.) - przez odbyt
** laryngoskop - instrument umożliwiający dokładne obejrzenie krtani w celach diagnostycznych oraz w celu założenia rurki intubacyjnej. Laryngoskop składa się z rękojeści zawierającej baterie oraz łopatki (łyżki), prostej lub zakrzywionej, ze źródłem światła (które często - złośliwie nie chce świecić).
*** KTG - kardiotokografia – monitorowanie akcji serca płodu wraz z jednoczasowym zapisem czynności skurczowej mięśnia macicy.

18 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Przeczytałam wszystkie posty :-) Byndę zaglądać. Indiańskie słowo honoru :-)
Pozdrawiam
nika

Anonimowy pisze...

A ja taki mały wtręt o 'zjadaniu zębów'.
Miałam kiedyś szefa ( o wysokim o sobie mniemaniu), który ze swoją paszczęką nadawał się już w zasadzie do kompletnej deszrotyzacji.
Mówiliśmy wtedy o nim, że zjadł zęby na geologii (a zawodowo rzeczywiście uprawiał tę ściśle związaną z Ziemią naukę):)

T.

cre(w)master pisze...

Nika - witaj :)
Zapraszam serdecznie.

T. - Na geologii faktycznie można zęby zjeść :) O ile glinki i piaskowce są jeszcze w miarę "zjadliwe" to taki, dajmy na to bazalt może nieźle scharatać garnitur uzębienia :)
Smacznego...

Asia (Aś) miło mi. pisze...

niesamowicie się czyta twoje posty! jest w nich taka lekkość i poczucie humoru :)

jakieś 2lata temu zastanawiam się nad obraniem kierunku ratownika medycznego, jednak z wiekiem mi jakoś przeszło. wydaje mi się, że jak dłużej będę czytać twojego bloga, to znowu coś we mnie ruszy i na nowo zacznie się fascynowanie medycyną i będę mieć chęć ratowania świata.

Anonimowy pisze...

Tak patrzę na tę rycinkę w nagłówku i sobie myślę, że w/w lekarz bardziej przypomina mechanika samochodowego niż gina :)
Ale nawet mechanik ma swój jakiś 'laryngoskop', a ten na górze to jakoś tak tylko na wyczucie pacjentkę naprawia :) Ciekawe skąd taka rycinka i jakie to prehistoryczne czasy obrazuje?

T.

Anonimowy pisze...

O sorry, czas teraz doczytałam w stopce - 1822 :)

T.

cre(w)master pisze...

Joanna - kobieta-ratownik medyczny... to wymaga głębszego rozważenia tematu. Może już lepiej na medycynę? :)

T. - też nie lubię czytać "stópek", ale jak się okazuje bez nich ani rusz :D

Kinia pisze...

uhhh... ja ogladalam pierwsza cesarke na oddziale intensywnej terapii... (emergency, wiec nie bylo czasu pacjentki przewozic na sale) nie mam dobrych wspomnien... :( Pozostaje mi nadzieja, ze kiedys bede miala taki usmiech na twarzy jak Ty ;)

cre(w)master pisze...

Kinia - niedawno widziałem cesarkę ciąży trojaczej. Tylko jedno dziecko żyło.
Życzmy sobie samych uśmiechów dookoła głowy - nie tylko z okazji udanych cięć cesarskich.
Pozdrawiam.

luc.as pisze...

No niezły wyścig. Swoist hat-trick ;-)

Asia (Aś) miło mi. pisze...

spoko, już mi przeszła chęć ratowania świata ;)

Anonimowy pisze...

Gratuluję bloga -fajnie piszesz .
A propos twojego powyzszego wpisu-widac że na tej uczelni starali się was porządnie wyedukować -praktyki które odbyłeś na porodówce dowodem .A czy z całej grupy tylko ty dotwałeś do finału ?Tj narodzin ? Bo jak na faceta to zniosłeś to z humorem ..
Magda.

cre(w)master pisze...

Magda - Witaj.
Co do poziomu nauczania na mojej uczelni... Jak ktoś chciał i był upierdliwy, to się nauczył, zobaczył itp. resztę... zmilczę.
Do finału dotrwałem ja i moja koleżanka z roku. Reszta grupy ćwiczeniowej sobie odpuściła ślęczenie i poszli na piwo.

Anonimowy pisze...

Dzieki za odpisanie -czyli trochę podobnie jak u nas ..... ale w każdym razie gratuluję ci zacięcia ! .Nie każdy facet to dobrze znosi .
A propos jeszcze tych praktyk.
A jak podeszła do waszej obecności rodząca ?. Czasem panie nie godzą się na studentów(zwł chłopaków a wasza grupa z ratownicrwa to pewnie większość facetów.. ) - czy jakoś musieliście przekonywać przyszłą mamę do waszej tam obecności ?
A może po prostu podeszła do tego bez zażenowania ? .
Pozdr.
Magda.

cre(w)master pisze...

Prawdę mówiąc, zgodę mieliśmy tylko "na" panią nr 1. Zgodziła się dla dobra nauki. Pozostałe dwie panie początkowo były lekko przysłonięte. Druga i tak zaraz pojechała na cesarkę, a do trzeciej podeszliśmy jak jej już było wszystko jedno. Nas - studentów było dwoje, pielęgniarek i położnych pewnie z sześć i chyba trzech lekarzy się kręciło. W każdym razie spory tłumek tam był. Pewnie tylko dlatego mogłem się wzbogacić o nowe doświadczenie :)
Pozdrawiam

Anonimowy pisze...

Witam -dzięki że masz chęci- przy twojej pracy -pisać .
W ogóle to miałeś fajnie-byłeś na cesarce-( swoją drogą napisz jak to u was zorganizowano tj żebyście nie przeszkadzali ?)podczas gdy ja ( w terminie przewidzianym na te zajęcia )nie mogłam się dopchać , ponieważ przybyli przyszli lekarze i nie było sensu pchać się w tyle osób.
A swoją drogą to poród sn-jak mi to starsi ratownicy opowiadali lepiej znać bo nigdy nie wiadomo....A wracając do praktyk to u mnie było zaskakująco podobnie-"mój " pierwszy naturalny też był cool.
Hm a zapytałam bo u nas niektóre pary nie chciały studentów a pani która się zgodziła trochę się nas wstydziła chociaż byłyśmy same dziewczyny, we trzy (swoją drogą u was był faktycznie tłumek bo u nas przy braku powikłań max 8 osób razem z nami ). Potem opowiedziała że przy pierwszym asystowało jej paru chłopaków z medyka i dlatego potem miała opory-z tego co mówiła to nie było jej wtedy wszystko jedno , oj nie...
W każdym razie byłam jej wdzięczna za jej za troszkę wymuszoną zgodę .
A podziękowaliście jej potem ?
Pozdro. Magda.

cre(w)master pisze...

Madziu - cesarki są nudne ;) Stoisz blisko ściany, żeby nie przeszkadzać. Jak jest jakiś fajny operator to pozwoli podejść i coś tam podpowie, ale zazwyczaj stałem obok anestezjologa. Wysoki jestem to za serwetą widziałem co się dzieje :)
Pierworódce nie dziękowaliśmy, bo jak dostała "obcego" ;) na klatę to już reszta świata przestała istnieć, a nam wtedy położna kazała sprawdzać czy pępowina jeszcze tętni i czy łożysko jest całe... no to się "papraliśmy" w tym :)

Anonimowy pisze...

Hej ! -dzięki że piszesz .No ale ja się "pomściłam " i obejrzałam zaraz potem cc na filmie ..
A co do sn-to jednak edukowali was na masksa!!! Piszę serio bo nawet panny z położnictwa przy pierwszych porodach nic nie robią(poza asystą ) przy rodzącej -a wy przy pierwszym razie już do łożyska i pępowiny ?! To ambitniejsze nawet niż na lekarskim-serio bo oni tylko najpierw obserwują .
My zresztą też ...tyle że nam to i owo wytłumaczono.Swoją drogą jak znieśliście to "babranko " ? chichi - przy łożysku i oporządzeniu rodzącej wychodzi przecież cała proza porodu .Nie protestowaliście "że my dopiero się uczymy ? "
Ale a propos szpitala -skoro mamie dano malucha od razu na piersi to musi być niezła placówka, czyli fajnie trafiłeś .Swoją drogą -jeżeli tamta pani była pierworódką jak piszesz ,to miała prawo odecieć po ujrzeniu dziecka .. Ale .. Hm- pewnie biedaczce cięto krocze ? Czy ten widok plus szycie trochę was nie odstraszył ? Bo moja kumpela trochę po czymś takim wymiękła ..
A my do "naszej " pierwszej mamy poszłyśmy na drugi dzień ..przegadałyśmy cały dyżur ..
Pozdr.
Magda .