piątek, 26 lutego 2010

Izbowy Chrzest Bojowy

Drogi Pamiętniczku...
Pierwszy dyżur w szpitalnej Izbie Przyjęć.
Nie bardzo wiem kto jest kim i co do czego. Plączę się ludziom pod nogami, próbując być pożytecznym.
Dzisiaj pełnię niezwykle ważną funkcję PWP (przynieś, wynieś, pozamiataj). W ten sposób poznaję topografię terenu i nabijam kilometrowe przebiegi po szpitalnych korytarzach. Na szczęście nie jestem sam. W trudach dzielnie wspiera mnie Druh Serdeczny, który na dziś, również otrzymał arcyważne zadanie IPK (idź, pomóż koledze).
Co jakiś czas rozmijamy się w różnych punktach strategicznych. Ja pcham wózek z pacjentem do RTG, a Druh leci z badaniami do laboratorium.
- Co tam?
- A spoko. Kazali mi pozamiatać w badalniku...
- Co ty? I co?
- I nic... Pozamiatałem...
- Jaaa... Suuuper!
- Nooo...
- Panowie, długo tak będziecie pitolić? Na zdjęcie mnie pan miałeś wieźć!
- Robi się szefuniu... Muszę lecieć...
* * *
Dwie godziny pod pracownią RTG mijają jak z mopa strzelił. Nikt mi nie mówi, że pacjenci z izby jadą do fotki poza kolejnością. Czekam z gościem w długaśnym ogonku, wysłuchując niezliczonych historii chorobowych.
- Kurczę, czy biały fartuch może działać lepiej niż kozetka u psychoanalityka?
Zjeżdżam windą, przekazuję pacjenta i zadaję sobie filozoficzne pytanie: Co teraz..?
- Wolny jesteś? To świetnie. Śmigaj otworzyć drzwi na podjazd, bo się zacięły, a słychać karetkę na sygnałach.
Szarpię się z drzwiami. Otwieram. Panowie w czerwieni, z poważnymi minami, wtaczają nosze na szpitalny korytarz. Spod bandaży, opatrunków i innych dziwnych zawiniątek, wieje najczystszym spirem.
Przetaczamy pijaczka na szpitalne nosze. Żółta, foliowa reklamówka szeleści tajemniczo na głowie pacjenta.
- Coście to mu pozakładali na łeb? - pytam ratowników, uśmiechając się szyderczo.
- Zdejmij to zobaczysz... - ich konspiracyjne miny podsycają moją ciekawość.
- I co się tak modlisz nad delikwentem?!? - Lekarz dyżurny, w przelocie, szturcha mnie w ramię - rozwijaj te hocki klocki na głowie i zawołaj mnie za chwilę.
- Dobrze usłyszałem? Ja..? Ja mam rozwijać..? Ja sam..?
O nie mogę... mój pierwszy, własny pacjent. Ale jazda!
Drżącymi rękami ubieram rękawiczki. Rozglądam się nerwowo, żeby nikt mi nie odebrał tej roboty. Obok, Druh Serdeczny pomyka z miednicą pełną mętnej cieczy.
- Co tam?
- Mam pacjenta w ciężkim stanie!
- O jaaa... Suuuper...
- Nooo... Muszę lecieć...
Podchodzę do leżącego na noszach. Nawalony niczym "Meserszmit", ani drgnie. Chcę ściągnąć opatrunki z głowy. Zaczynam od żółtej folii. Delikatnie podwijam brzegi i nagle... CHLUST.
Czerwona jucha wylewa się strumieniem z reklamówki i bryzga na posadzkę, po drodze radośnie barwi moje bielutkie spodnie.
- No i co zrobił najlepszego?!? - salowa z pretensją w głosie przesuwa mnie na bok - Ta podstawił by se miskę jakąś albo szmatę... A tak mi tu paprze po płytkach!
- A gdzie jakieś szmaty znajdę?
- A haj, w brudowniku... A co pierwszy raz dzisiaj?
- No tak...
- Aha... To pójdzie, przyniesie i pościera może, co...?
Ścieram krew z podłogi. Pacjenta mi zabrali do szycia. Dobrze, że przynajmniej zdążyłem zobaczyć jak miał skórę z czachy fajnie zdartą.
- Oho... już mnie wołają do czegoś...
Kolejne czterdzieści minut pod RTG. No wiem, że z izby wchodzą bez kolejki, ale nikt mi nie mówi, że na opis nie trzeba czekać. Ponoć dzwonią do nas na dół jak się napisze... Przynajmniej krew na nogawkach zaschła i już nie straszy żywą czerwienią.
Na izbie mijam "mojego pacjenta". Głowę mu połatali i pięknie owinęli w bandaże. Teraz leży "spokojnie" przypięty pasami do łóżka. Widać, że mu lepiej bo coś tam mamroli pod nosem.
- Co on tam gada? - Poczucie odpowiedzialności nakazuje mi pochylić się nad potrzebującym.
- szszszyjacielu... muszszszę za poszszebą iść...
- ale nie może pan wstawać...
- ale muszszę... szszszybciutko i sssarasss wrassam... szszysięgam.
Ech ta empatia...
- Dobra, ale sam pan nie pójdzie. Pomogę wstać.
Prowadzę "mojego pacjenta" do małej ubikatorni w służbowym korytarzu.
- Tylko proszę nie zamykać drzwi, żebym wiedział, że wszystko w porządku z panem...
- ssssie wie szszyjacielu...
Staję na korytarzu i staram się utrzymywać wejście do WC w zasięgu wzroku. TRZASK...
- No i zamknął kurna... miał nie zamykać... Może się krępuje..?
Minuty mijają, a mnie ogarnia złe przeczucie.
- Kurna... co tak długo? Zasłabł? Nie żyje? Kurna... wejść tam? Idę!
Pukam do drzwi.
- Halo. Wszystko w porządku? Proszę pana pacjenta...
Cisza.
- Proszę pana, bo wejdę... No to wchodzę... O ja pierd..lę!!!
Gość leży na podłodze, spodnie ma spuszczone do kolan. Ręka dramatycznie spoczywa w klozecie, a na całej ścianie, niczym w przerażającym horrorze, widać rozmazane ślady krwi...
- Chwileczkę krwi..? Nie..! te ślady są... BRĄZOWE!!!
Kontrola tętna, udrożnienie, oddech... i na tyle mi starcza tlenu. W powietrzu króluje straszliwa "woń" kac-kupy. Wszystko zniosę, ale nie ten fetor! Wycofuję się na korytarz, ale tu wcale nie jest lepiej. Strefa skażenia sięga już do drzwi poczekalni. Czuję nadciągające torsje i rozpaczliwą bezradność.
- Kurna... facet mi tam wykituje! Buuue... Nie dam rady wejść... Buuue... zaraz się po... Wiem!
Pomysł przebija się przez opary smrodu i zapala w mojej mózgownicy iskrę nadziei. Lecę do zabiegowego. Zwijam kompresy gazowe w małe tutki i wciskam je do dziurek w nosie.
- Cholera! Za duże..! Trochę wystają z nosa..! Trudno...
- Co robisz? - Druh Serdeczny pojawia się jak obietnica raju - I co tak śmierdzi?
- Mam sytuasję krysysową z pasjentem. - przez zatkane dziurki gadam jak Kaczor Donald
- O jaaa... Czadowooo. Mogę z tobą..?
- Jasne. Tylko szypko!
W toalecie wszystko bez zmian. Gość leży jak leżał, ślady na ścianie - są. Smród..? Okrutny, wszechogarniający wręcz. Tutki w nosie trochę pomagają...
- Buuuueee - Druh Serdeczny nie ma tutek...  Ciągnie go na wymioty. Zamyka mocno usta, dociska dłonią i... przetrzymuje jakoś kryzys.
- Szypko! Musimy go stąt saprać!
- Ale jak saprać??? - Druh zaciska nos prowizorycznie, jedną ręką.
- Dafaj fósek i go połoszymy!
- Co ty?!? Uśfinisz cały fósek gófnem!
- Dopra, mam plan.
Lecę do brudownika. Wcześniej tam widziałem duże worki foliowe. Do nich pakujemy ciuchy pacjentów przyjmowanych na oddział.
Dziesięć sekund później:
- Dafaj go f ten forek. Nogi mu wsacimy i potciągniemy akurat pot pachy sięknie. Potem go przefalimy na fósek.
Z całych sił próbuję dźwignąć bezwładne ciało w górę. Ręka "zaprutego" wysuwa się z muszli i sunie po mojej nogawce.
- Kurfa! Szypciej go fsufaj !
Spodnie mam załatwione na amen. Czarna folia dociera na wysokość brzucha pacjenta. Wyciągamy go na korytarz i próbujemy przewalić ciężar na wózek. W tym momencie drzwi od poczekalni otwierają się i jakiś petent wsuwa głowę.
- Panowie chciałem zapytać o... O JEZU..!
Moje sterczące z nosa, białe tutki błyskają złowrogo.
- Proszę f tej chfili opuścić ten opszar!
Dafaj, dafaj... wiesiemy go do kabinetu.
* * *
Kolejna godzina upływa w rozkosznym plusku wody i groźnych pomrukach mytego pijaka. Jeszcze dwie godziny dłużej i przeprane spodnie mam w miarę suche. Po "brązowym" na nogawkach nie ma śladu, nawet krew trochę się sprała. Pędzę korytarzem z próbkami do laboratorium. Z naprzeciwka sunie Druh Serdeczny.
- Co tam? - pytam grzecznościowo
- A spoko. Byłem na RTG z tym pijakiem... wiesz..?
- Jaaaa... Suuuper! I co..?
Druh wskazuje na kłębki waty sterczące z nosa, a potem prezentuje swoje spodnie. Na nogawkach radosne kolorki mienią się zielenią, żółcią, fioletem...
- I nic... Trochę na mnie sfymiotofał...

9 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Siedzę nad ważnym projektem. W ramach przerwy zajrzałem tutaj. Przeczytałem i obudziłem rodzinę głośnym smiechem. Więcej proszę...

Anek pisze...

Długie przerwy w umieszczaniu notek są niewskazane! Dla osób uzależnionych (mnie;-) długie przerwy w dawkach uzależniaczy (wpisach na dobrze pisanych blogach) źle działają na organizm :)))))) Dziś się poplułam z radości!! :))))))))) Więcej proszę!!!!

Anonimowy pisze...

:))))))) no czadofe to było !

T.

Asia (Aś) miło mi. pisze...

najważniejsze żeby dzień nie był nudny, ale pełen wrażeń ;D

anuszka pisze...

SORowy dzien jak co dzień, he? ;)

Nomad_FH pisze...

Uwielbiam Twój sposób pisania :D
A na SOR jak to na SOR, byłem tylko kilka razy (jako pacjent i jeden dzień przy okazji pisania materiału o SOR i pogotowiu). Z "przyjemności" które widziałem, to menel, któremu "coś z nogi wychodzi" - takie białe pełzające coś w sporej ilości...
A fetor załatwił połowę parteru szpitala.

abnegat.ltd pisze...

Taak jest. ALS i GCS, chwyty Leopolda i intubacja - a wszystko rozbija sie o zasranego zula.
Prawdziwe :[|]

Medetrina pisze...

Czyta się bajecznie (między wybuchami gromkiego śmiechu). ;)
Przestaje śmieszyć dopiero kiedy samemu się przez coś takiego przechodzi.

Anonimowy pisze...

Łomatko, uroki SOR-u. Ha!
nika