niedziela, 21 lutego 2010

Language trouble - Trylogia językowa

Z pozdrowieniami dla mojej przyjaciółki - mgr Oli, która (via internet) dzielnie wspierała proces oswajania mnie z j. angielskim.
- Dzienx Ola :)


TOM I ("polski")

Stadko potulnych baranków (studentów rat-med), żałośnie pobekiwało na ćwiczeniach z ekonomii.
- Kto to widział (beee) na naszym kierunku takie zajęcia organizować (beee)
Prowadząca ćwiczenia pani magister, całą sobą, chciała przekazać nam choć skrawek wizji Adama Smith'a. Niestety, co i rusz napotykała na zaciekły opór naszych umysłów. Dodatkowym utrudnieniem procesu edukacji była specyficzna bariera językowa. Pani magister słabo wypowiadała głoskę "eR". W zasadzie - wcale jej nie wypowiadała.
Zajęcia, kulawo, ale toczyły się naprzód. Aż do tego feralnego zdania:
- ...i wyobłaźcie sobie państwo, że ze względu na niesprzyjające wałunki atmosfełyczne, cło wzłosło...
- ... :) ...
- dopławdy, nie łozumiem, co państwa tak łozbawiło...
- ... :) :) ...
- no skoło  tak, to omówimy kolejny łozdział: Łewalołyzacja łent i ememłytuł...
No i było po zajęciach...

TOM II ("arabski")

W pracowni rehabilitacji i fizykoterapii trwało zaliczenie z przedmiotu "Masaż klasyczny". Trwoga ogarniała studentów, gdyż prowadzący zajęcia profesor nie patyczkował się z nieukami. Pojedynczo wywoływał skazańców na środek sali i rzucał straszną, łacińską nazwę dowolnego mięśnia. Trzeba było wskazać odpowiednią strukturę na kolorowej tablicy, wymienić przyczepy początkowe i końcowe, a następnie zademonstrować na innym skazańcu masaż tej okolicy mięśniowej.
W grupie ćwiczeniowej znalazło się dwóch obywateli Krainy Tysiąca i Jednej Nocy - Ligi Państw Arabskich.
Władze uczelni, za wszelką cenę, starały się utrzymać takich "żaków" na dowolnych wydziałach, ponieważ ich czesne stanowiło spory zastrzyk finansowy dla szkoły.  A studenci owi, za wszelką cenę, starali się wykorzystać stanowisko władz uczelni. Mówiąc krótko kompletnie się nie uczyli.
Zaliczenie trwało. Profesor zawiesił długopis nad listą nazwisk. Absolutna cisza podkreślała grozę sytuacji.
- Może pan Ahmed..? Pan Ahmed Wisimulacha, proszę do tablic.
Biedny Ahmed, "blady" na twarzy i z zielonym indeksem w dłoni, poczłapał wolniutko jak na skazanie.
- A kolega, pan Abdul położy się na stole do masażu... Na brzuchu, proszę... Panie Abdul... na  B R Z U C H U... i twarzą do tej dziury proszę..!
...
- Panie Wisimulacha - proszę, dla pana musculus biceps femoris...
Ahmed, z przerażeniem w oczach, bezradnie rozglądał się po wielkiej tablicy. Jasne było, że nie ma pojęcia, o co profesorowi chodzi.
- No panie Ahmed - wykładowca otworzył indeks - ma pan jeszcze dziesięć sekund...
Przeraźliwa cisza zwiastowała nadciągającą klęskę. Nagle z otworu w zagłówku popłynął gardłowy, sceniczny szept:
- المملكة العربيّة السّعوديّة (fonet. Ahhmed nahnah manah hamnah, łach mih bah...)
- PROSZĘ NIE PODPOWIADAĆ!!! - wrzasnął czujny profesor.

TOM III ("węgierski")

Upalny lipiec dawał się we znaki lejąc z nieba istnym żarem. Starsi, doświadczeni szukali schronienia w cieniu drzew lub ochłody w pobliskiej rzece. Młodzi nic sobie nie robili z trzydziestu stopni Celsjusza. Biegali za piłką, wygłupiali się, tańczyli w pełnym słońcu.
Jako jeden z wielu wolontariuszy, pracowałem w obsłudze medycznej Młodzieżowego Zlotu o Randze Międzynarodowej.
Wsparcie lekarskie zapewniał dr Sędziwy - dziadziuś, poczciwina, pamiętający jeszcze czasy partyzanckich potyczek w lasach i puszczach okupowanej Polski.
Dużo pracy podczas zlotu nie miał. Drobne urazy, skaleczenia, zachorowania. W ten spokojny sposób dorabiał do emerytury.
Miałem dyżur, kiedy pod drzwi ambulatorium przykuśtykał młody chłopak. Wyraźnie utykał na prawą nogę.
- (fonet.) Modziolo yrysz firygesz to udziolo. Molas firekesz... Nych folo a udzio..
- Eee... Do you speak English? Bo ja po węgiersku nic, a nic...
- Of course - ucieszył się.
Chwilę później wiedziałem już, że chłopak grał w piłkę. Źle stąpnął i coś mu zrobiło "click" w kolanie.
- Proszę zaczekać pójdę po lekarza - powoli usadziłem Węgra na kozetce.
Doktor Sędziwy przystąpił do pracy z właściwą sobie "werwą i animuszem".
- Co tam? - spytał pacjenta po polsku.
- Tyry nespere firygesz to udziolo...
- Doktorze - przerwałem - chłopak tylko po angielsku mówi. Jeśli trzeba, mogę tłumaczyć...
- Cicho tam... - sapnął urażony lekarz - Dogadamy się... Sprechen sie deutsch..?
- No... nein - odpowiedział niepewnie Węgier.
- No trudno - westchnął Sędziwy. Popatrzył w oczy pacjentowi i wyraźnie, wolno wycedził:
- G D Z I E   B O L I ? - złapał rękami udo chłopaka i naciskając pytał - HIR?
- no...
Doktor przesunął ręce kilka centymetrów niżej - HIR?
- no...
- Doktorze, jego kolano bo...
- Pytałem cię o coś?!? -zrobiło się nieprzyjemnie... Postanowiłem się zamknąć.
- HIR?
- no...
- A może HIR? - lekarz dotarł do kolana.
- Auuu.. Auuu! Yes!
- AHA - wykrzyknął z radością Sędziwy i patrząc na mnie powiedział:
- Widzisz? Dogadaliśmy się... Można? Można... - to mówiąc próbował ruszać nogą pacjenta.
- Oooo! Auuuu! Molas firykesz..! Egesz megesz...! F U U U C K!!!!!
- No dobrze... Wiemy co boli, teraz porozmawiamy czy bardziej boli jak prostuje, czy jak zgina nogę...

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Znakomite !!. A co do patologii uczelnianych - u nas tzw "płatnym " pozwalano na więcej i nie musieli być

Arabami ...
Magda.

Anonimowy pisze...

Takie dziadki, to zaraza. Za głupków wszystkich dookoła mają, grrr.
nika

Malutka... pisze...

Hehe, skądś znam taką międzynarodowość i językowy miszmasz. Miewa to swoje uroki (umiem wznosić toasty w 7 językach). Ale jak mi Turcy przesiadywali pod drzwiami do rana, z "wodeszkom", to mnie brało coś na kształt Rambo skrzyżowanego z Terminatorem...
I choć ulgi dla "zagranicznych" bywają wkurzające, to jeszcze bardziej wkurza robienie za tłumacza w administracji akademika, gdzie żaden z pracowników nie zna choćby podstaw angielskiego - przynajmniej z rosyjskim sobie radzą, jako tako...
Pozdrawiam :)