czwartek, 18 lutego 2010

Ordnung muss sein

Taka notka "na gorąco"...

Ordnung muss sein... - powiedział niemiecki agroturysta, sprzątając graniczny szlaban, we wrześniu 1939 roku ...
I gdyby nie fakt, że "zwiedzanie" trwało nieco przydługo (bo prawie sześć lat), a wycieczki zorganizowane zostawiły spory bałagan w naszych obiektach zabytkowych, infrastrukturze i liczbie ludności  - to nie miałbym nic przeciwko tej filozofii zamiłowania do porządku i ładu wokół siebie. Bo w moim zawodzie porządek musi być!

Pamiętam, jak mając lat prawie...naście byłem świadkiem wypadku. Potrącony przez pojazd starszy mężczyzna leżał na drodze nieprzytomny i bardzo mocno krwawił z rozbitej głowy. Wraz z kolegą podjęliśmy jakieś rozpaczliwe próby ratowania biedaka. Nie było wówczas telefonów komórkowych, a "podręczne" apteczki były wielkości szafki i z tej racji, zazwyczaj wisiały na ścianach w różnych zamkniętych budynkach. Wobec takiego zacofania technicznego, nasze działania bardziej przypominały bezładne miotanie się niż zorganizowaną akcję... Lecz oto nadciągało wybawienie w postaci przejeżdżającej nieopodal karetki transportowej. Nie znoszącym sprzeciwu "Stój pan do cholery!", zatrzymaliśmy ambulans, a zdziwionego kierowcę zmusiliśmy do wyjścia na ulicę. Facet pooglądał, podrapał się po głowie i wzruszając ramionami zamruczał:
- A co ja mogę chłopaki..? Ja w tym aucie nawet nie mam apteczki...
Po czym wezwał przez radio inną karetkę i pojechał... w siną dal...
(Ach te pierwsze młodzieńcze rozczarowania i zdumienia nad odkrywaniem świata).
Od tamtej pory czułem na karku lekki dreszcz niepokoju. Dziecięce poczucie bezpieczeństwa ulotniło się jak zapach mieszanki grysikowej, a po nastoletniej głowie kołatała myśl: To już nie jest w naszym mieście bezpiecznie...
W późniejszych latach, już jako sanitariusz-wolontariusz, zacząłem nieco rewidować ten pogląd. Starsi koledzy uczyli i własnym przykładem udowadniali, że idzie nowe, a karetka pogotowia "do wyjazdu zawsze gotowa być powinna.."
Sprzątanie samochodu na koniec dyżuru było czynnością tak naturalną jak oddanie pacjenta do szpitala. Podczas spokojnego dnia, karetkę można było odpicować na błysk (niech się koledzy z nocnej zmiany cieszą). A gdy dyżur był ciężki, zmyło się tylko podłogę, prześcieliło nosze, uzupełniło braki w torbach i szafkach, a potem już tylko nosem po ziemi - do domku, na sen... Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek ambulans był przekazywany w stanie nieładu, z brakami w wyposażeniu. Każdy z nas się pilnował, bo przecież dzisiaj ty sprzątasz komuś, a za 24 godziny wsiądziesz do czystej, wysprzątanej i gotowej na ratunek karetki. Serce rosło...
Aż nastał XXI wiek. Życiowe losy, zawodowo, rzuciły mnie do /baczność/ Prywatnej Placówki Medycznej /spocznij/.
Amerykański rozmach, szwajcarska precyzja i niemiecki porządek... Tabory karetek, tłumy wdzięcznych pacjentów, gabinety w new design, uśmiechnięci lekarze, milutki personel... ochy i achy... trzask! - zamknąłem folder reklamowy. Ktoś zapomniał tam dopisać: ...i polska mentalność...
Już po tygodniu zacząłem zauważać, że dewiza firmy: Ordnung muss sein niepostrzeżenie zamieniła się w podstępne Arbeit macht frei.
Dyżury z 12 godzin, przeistaczały się w tzw. osiemnastki, a po sześciu godzinach snu dzwonił telefon: "bo pilny wyjazd jest..."
W tej pracy, radosne oczekiwanie nie opuszcza nas nawet w wolne niedziele lub podczas urlopu. Życie jest jak wielka niespodzianka :)
I powiem Wam, że zdążyłem już przywyknąć... prawie do wszystkiego, poza jednym... Porządki w karetkach!!!
Jakoś tak w pierwszym roku mojej pracy w /baczność/ Prywatnej Placówce Medycznej /spocznij/, zostałem wydelegowany do obsługi imprezy masowej (koncerty, popijawa, nocna rozpierducha - 120 kilometrów od naszego miasta). Nie mieliśmy stałego punktu medycznego. Wszystkie przypadki zaopatrywaliśmy w karetce, a te cięższe odwoziliśmy do pobliskiego szpitala. Impreza się miała ku końcowi, a my "walczyliśmy" z nieprzytomnym, wychłodzonym chłopaczkiem, który nijak się nie chciał "podkuć" (chodzi o venflon, a nie o podkowy). Pod koniec akcji, młodzieniec zaprezentował tak imponujące wymioty, jakich nigdy dotąd nie widziałem. Niczym armatka wodna na manifestacji, chlastał po wszystkim i po wszystkich. Cóż było robić..? Uratowaliśmy go...
Powrót do stacji o pierwszym brzasku  - sto dwadzieścia kilometrów w smrodzie... Po dniu i nocy pełnej wrażeń, sprzątaliśmy z załogą przedział medyczny, szczególną uwagę poświęcając wbudowanemu w ścianę grzejnikowi, w którego kratki popłynęła znaczna część treści żołądkowych pacjenta. Około ósmej rano karetka była wyczyszczona.
Umęczony pracą, ale zadowolony, traktowałem mycie auta jako coś oczywistego. Trzy dni później okazało się, że nie wszyscy tak myślą.
Jedna z naszych karetek wróciła nocą z długiego transportu prywatnego. Dyżur zaczynałem nietypowo, bo o 12-ej w południe. Miałem realizować jakiś pilny wyjazd. Otworzyłem drzwi ambulansu i dosłownie poczułem fizyczne uderzenie w twarz. Ten "zapach" zabijał wszystko... Żaden liryk, poeta, dramaturg ani blogopisarz nie odda słowami tego bukietu... i ja też nie będę próbował. Dość powiedzieć, że przez łzy, na bezdechu, zaglądałem do wnętrza. W środku krajobraz po bitwie.
Sprzątałem prawie trzy godziny, w karetce kopało ponad tydzień.
Od tamtej chwili jasnym się stało, że jeśli zechcę w spokoju przetrwać dyżury, muszę sobie sprzątać miejsce pracy PRZED pracą.
I tak jest do dziś.

A dziś właśnie... Już byłem na finiszu. Sprintem zbliżałem się do stacji końcowej i parkingu, lecz... to musiało na mnie czyhać...
- Dobrze, że jesteś... weź jeszcze małą transportówkę i podjedź po pacjentkę na ul. Nieopodal. Pospiesz się, bo ma umówioną wizytę u lekarki.
- Muuuszę..? A może ktoś ze zmiany...?
- Zmiana pojechała na pilny. Piętnaście minut ci to zajmie... No, śmigaj... - dyspozytor rzucił mi kluczyki.
Pojechałem.
A dwie uliczki dalej... Duppp! Po drugiej stronie jezdni zobaczyłem tylko hamujące auto i czyjeś nogi przelatujące w powietrzu. Zjechałem na przeciwległy pas jezdni, osłaniając karetką miejsce wypadku. Włączyłem niebieskie disco na dachu i wysiadłem. Kierowca osobówki biegał w panice od auta do grupy gapiów. Na asfalcie leżała młoda dziewczyna. Mocno krwawiła.
- Czy ktoś wezwał pogotowie? - zapytałem ludzi, stabilizując rannej głowę.
- A pan co jesteś? - zadziorne, anonimowe szczeknięcie nie wróżyło dobrej współpracy.
- Pytam, czy ktoś dzwonił po karetkę! - zmieniłem ton na nieco ostrzejszy.
- Ja dzwoniłem... Młody chłopak wysunął się nieco z grupy ludzi.
- Świetnie, proszę tu podejść i przytrzymywać jej głowę.
Oddech jest, tętno jest, przytomność... tak sobie... to krwawienie trzeba załatwić... wezmę też kołnierz...
Wstałem z klęczek i podszedłem do tyłu karetki. Otworzyłem dużą torbę medyczną i... zaraz ją zamknąłem...
Pustka... niemal próżnia... W apteczce nie było absolutnie nic. Za to tabuny myśli kotłowały się wewnątrz mojej czachy:
- Kto to wszystko zabrał?!? Co oni kurwa handlują tymi środkami opatrunkowymi?!?
I nagle dzieciństwo stanęło mi przed oczami.
- Panie, no róbże pan coś do cholery...
- a co ja mogę..? - aż cisnęło się na usta.

* * *
Dwadzieścia minut później wracałem sam do stacji. Moją planową pacjentkę zabrał inny ambulans, mogłem sobie werbalnie ulżyć.
- Amerykański rozmach, niemiecki porządek, szwajcarska precyzja... A jak jest po ichniemu NOKURWAMAĆ! ???

10 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Język niemiecki jest bogaty , zobacz jak bardzo- w ramach akcji "Pomóż się wyładować w..wionemu ratownikowi" wklejam słownik niecenzuralny:
Willst du eine gescheuert? - Za...bać ci?
Ich knall' dir gleich eine! - Zaraz ci wpieprzę!
Hau ab! - Spadaj!
Verschwinde! - Zmywaj się!
Verzieh dich! - Wynoś się!
Zieh Leine! - Spier...!
Du kannst mir den Buckel runterrutschen!- Mam cię w pupie :)
Halt die Klappe! - Zamknij się!
Halt's Maul! - Morda!
Schnauze! - Morda!
Halt die Fresse! - Zamknij się!

Proponuję recytację na głos ;)))

Pozdrawiam
- e.
ps. Ja, kiedyś w stanie skrajnego W. zaczęłam kląć po niemiecku...po pięciu minutach miałam głupawkę.

3m się tam!

luc.as pisze...

czy ta dziewczyna przeżyła?

cre(w)master pisze...

Green - jesteś boska :) Jutro to wszystko wyrecytuję dyspozytorowi jednym tchem! A teraz, zamiast spać biorę się do nauki. :P Kleine Schnauze (czyli Buźka).

cre(w)master pisze...

luc.as - tak... i myślę, że wyglądało gorzej niż w rzeczywistości się stało (choć RTG ani TK nie widziałem)

Anonimowy pisze...

"Green - jesteś boska :)"

Wiem, każdy mi to mówi ;))))

Mówiąc serio...swoje przeżyłam i swoje wiem.

Wiem, jak to jest kiedy ktoś się wykrwawia na cudzych rękach i nie ma kawałka gazy ani bandaża...
A karetka jedzie 1,5 godziny 150 m.

...do lekarza docier, że to krwotok tętniczy, a nie skaleczenie dopiero kiedy widzi.

Jestem tak bosska,że potrafię podwiązać ranę ciętą przedramienia...rajstopami z lukry.

Nawet laikom uważającym każdy kitel za ZUO, trafiają się przypadki makabryczne.
Gdzie trzeba być spokojnym.

Wszyscy żyją...był szczęśliwy koniec, ale stan "after" na gorąco...ujć. Litania po niemiecku...to małe słowo.
Pozdr.

abnegat.ltd pisze...

Emilka - szszszacccunnn.....

Zdazylo sie mi w Chorwacji rozlozyc na jedynym wolnym miejscu maluskiej kamienistej plazyczki. Okazalo sie byc strefa prywatna wnerwionego szwaba. Ktoren to zaczal cos wrzeszczec. I jedyne co nam sie przypomnialo to raus, schaisskopf i ss schturmbaumfuhrer ;D Ze ja wtedy nie mialem maluskiego slowniczka poprawnej wkurwizny EG...

Code: dafts :DDD

Anonimowy pisze...

Oj Abi...słowniczek odgrzebałam w maju.

Mam postanowienie Wielkopostne...nauczyć się go na pamięć.

Bo podobno polskie "o k..wa" w moim wykonaniu takie ordynarne jest i jakoś do mnie nie pasuje.

Najbardziej mi się podoba:
"Willst du eine gescheuert? - Za...bać ci?

Wyjadę z tym szefowej - i tak nie zrozumie.

:)

Nomad_FH pisze...

Los makabros :/ Dobrze, że choć pacjentka przeżyła.

Niestety, niemiecki porządek, polska mentalność - nie wiem, czy nie lepiej kląć po polsku. Tak, aby wszyscy "właściwi" słyszeli..

cre(w)master pisze...

Coś mi się wspomniało. Kiedyś na szkoleniu ratowniczym robiliśmy dla kursantów taką symulację. Kolega miał udawać cudzoziemca z obrażeniami brzucha. Stwierdził, że będzie grał Niemca bo ten język ma opanowany.
Grupa kursowa wpadła do sali, a on się zaczął zwijać i coś tam szwargotał. Jedna panna uciszyła wszystkich, mówiąc, że zna niemiecki. Stoją, słuchają w napięciu. Panna zdębiała.
Ranny trzymał się za brzuch i jęczał:
Auuuu ach mein BAUM :P

anuszka pisze...

w czasie studiów udało mi się zrobić KPP (dawne KSRG) i podziałać w Super-Wypaśnej-Grupie-Ratowniczej. ten post przypomniał mi jedno z zabezpieczeń.

Juwenalia. do punktu med przychodzi dziewczę kulejące z kostką wielkości słoniowej. biorę pierwsza lepszą apteczkę. otwieram, a tam Sodomia i Gomoria. wszystko na kupie, czyt. nic znaleźć nie można. niewiele myśląc wywaliłam wszystko na trawę.

foch był niesamowity, ale cóż..

taaak.. polska mentalnośc :|