wtorek, 9 lutego 2010

Czas nas uczy pokory

Intubacja jest zabiegiem mającym na celu uzyskanie drożności i zabezpieczenie dróg oddechowych pacjenta.
Polega na wprowadzeniu do tchawicy rurki o odpowiednim kształcie i długości. Istnieją dwie drogi oraz kilka metod wykonania intubacji. Szczegóły medyczne pominę, zainteresowanych odsyłając choćby tu. O tym zabiegu śladowo pisałem tutaj i tutaj.
Intubacja zasadniczo nie jest zabiegiem mocno skomplikowanym, ale ze względu na obowiązujące rozporządzenie, ratownicy medyczni mają bardzo wąski zakres możliwości zastosowania tego manewru.
Być może dlatego, o intubacji wśród ratowniczej braci rozmawia się na zasadzie: "Wszyscy o tym mówią - niewielu to robiło". Słyszałem już dziesiątki legend o tych zabiegach. Udanych, nieudanych, potrzebnych i tych zbędnych. Wyłania się z nich obraz ratownika doświadczonego (czyli takiego, który intubuje zawsze i wszędzie utrzymując wynik udanych zabiegów 100/100) i żółtodzioba, który o laryngoskopie i rurkach mógł najwyżej poczytać w podręcznikach. Zawodowcom, którym na widok powyższego zdania wyskoczył spory gul nieśmiało przypominam, że poruszaliśmy się cały czas w sferze legend.

Będąc na studiach nie pałałem wielkim entuzjazmem do przedmiotów ogólnych typu ekonomia, demografia itp. Zaoszczędzone w ten sposób siły lokowałem w dziedzinach medycznych. Uczelniane pracownie zabiegów ratunkowych nie kryły przede mną żadnych tajemnic, a wszelkie manekiny służące do reanimacji, iniekcji oraz intubacji nie były w stanie mnie czymkolwiek zaskoczyć. Co bardziej nawiedzeni studenci (wśród nich ja) zostawali wieczorami w pracowniach aby doszlifować swoje umiejętności praktyczne. Po kilku tygodniach takich ćwiczeń intubowałem manekiny "z zamkniętymi oczami" i na wszystkie sposoby. Taka "ratownicza kamasutra" :) Z laryngoskopem i bez, przez nos, przez usta, po palcu, na siekierkę, po turecku... brakowało jeszcze tylko żebym stanął na głowie w pozycji kwiatu lotosu...
Wówczas oczywistym się stało, że zabawy z gumową lalą należy zostawić bardziej nieśmiałym. Oto bowiem nadszedł czas podnieść poprzeczkę i spróbować swych sił z prawdziwym pacjentem. W ten właśnie sposób wylądowałem na bloku operacyjnym, gdzie drżącymi rękoma wykonałem swoją pierwszą w życiu, prawdziwą intubację. Wszystko odbyło się pod czujnym okiem niezastąpionej dr Króliczkowskiej. Poszło gładko, szybko i bez komplikacji. Od tej chwili, pozytywnie wzmocniony dobrym słowem, prezentowałem wewnętrzną postawę "trzymajcie mnie w sto bo jeden nie ma co", mówiąc krótko, zadzierałem nosa.
Czas przeznaczony przez władze uczelni na praktyczną naukę intubacji określiłbym jako śmiesznie niewielki, dlatego część studentów nękała zaprzyjaźnionych anestezjologów ciągłymi prośbami o "indywidualny tok nauczania". Na nasze szczęście w lokalnym szpitalu pracowało paru naprawdę życzliwych lekarzy, którzy nie bali się wziąć pod opiekę takich studenckich przeszkadzajków jak my.
* * *
Doktor Nisza był (jest) typem lekarza-luzaka. Wysoki, szczupły facet, o bystrym spojrzeniu i wielce przyjaznym stosunku do studentów oraz personelu szpitala. Kiedy pierwszy raz trafiłem do Niego na "dokształcanie" okazało się, że w szatni bloku operacyjnego nie ma ciuchów pasujących do mojego wzrostu (a wysoki ze mnie gość). Wówczas dr Nisza, bez zastanowienia wyjął ze swojej półki zielony komplet i podając mi go powiedział:
- Ubieraj. Spotykamy się za pięć minut.
Pięć minut później zobaczyłem anestezjologa odzianego w zielone spodnie, których nogawki sięgały doktorowi do połowy łydki. Na głowie miał zawadiacko przekrzywiony chirurgiczny czepek żółtego koloru z radosnym wzorkiem kolorowych misiów. Na bluzie, tuż obok wielkiej pieczątki z nazwą szpitala znajdowała się mała kieszonka, z której bezwstydnie wyzierał wafelek Prince Polo XXL.
Całość prezentowała się na tyle niepoważnie, że w pierwszej chwili miałem obawy co do wartości merytorycznych mojego pobytu na bloku.
Chwilę później wszelkie wątpliwości poszły precz. Nisza był doskonałym fachowcem, a do tego świetnym nauczycielem. Zapał z jakim wprowadzał mnie w arkana wiedzy tajemnej sprawił, że przez kolejne miesiące byłem częstym gościem zarówno na bloku operacyjnym, jak i OIOMie. Za Jego przyzwoleniem intubowałem wszystko co się nie ruszało i na drzewo nie uciekło. Muszę przyznać, że szło mi świetnie. Moja nonszalancja i bezczelna pewność siebie urosły do tego stopnia, że nie chcąc tracić czasu na całe operacje, biegałem od jednej sali do drugiej i u znajomych anestezjologów żebrałem o "jedną małą intubacyjkę".
Któregoś dnia, podczas takich właśnie niecnych praktyk, złapał mnie dr Nisza i z lekką ironią w głosie spytał:
- Zajęty jesteś bardzo?
- Nie bardzo.
- To świetnie - ucieszył się - bo wiesz, zaraz będzie robota. Zaintubujesz?
- Pewnie doktorze - odpowiedziałem, a w duchu ego mi dośpiewało "co to dla mnie".
Na sali oprócz podstawowego składu osób zobaczyłem małą, trwożnie stłoczoną grupkę młodzieży.
- To nasi studenci lekarskiego, a to nasz student ratownictwa. Doktor dokonał szybkiej prezentacji.
Mhhhhmmm... próżnooośśśśćććć. Wszechogarniająca. Od palców stóp po ostatni włosek na głowie... Oto ja, teraz pokażę IM jak się wykonuje...
- Skupmy się na pacjencie - przerwał moje rozmyślania Nisza. - Czego możemy się spodziewać?
- Trudnej intubacji - pisnęło jakieś zamaskowane, lekarskie dziewczę.
Słyszałem o trudnych intubacjach, ale ja nie dam rady?
Na stole operacyjnym leżało jakieś sto czterdzieści kilo pacjenta. Tam gdzie był koniec ramion zaczynała się głowa, a szyja miała wymiar mocno symboliczny. Cofnięta żuchwa i wysunięte siekacze górnej szczęki dopełniały całości obrazu.
Doktor wykonał farmakologiczne hokus-pokus. Pacjent przestał oddychać, a gdy jego duch tymczasowo popędził za wielkim Manitou przystąpiłem do dzieła.
Po otwarciu ust jedyne co zobaczyłem to ogromny, zasłaniający wszystko jęzor. Wsadziłem ostrożnie łyżkę laryngoskopu i starając się zepchnąć język na lewo walczyłem o odrobinę przestrzeni. Bezwładny twór mięśniowy przelewał się przez laryngoskop, uciekał osuwając na boki. Prawą dłonią starałem się szerzej otworzyć usta, ale żuchwa osiągnęła już maksymalny punkt wychylenia.  Metalowa łyżka raz i drugi stuknęła delikatnie o wystające zęby. Spoconymi palcami poprawiłem uchwyt na rękojeści przyrządu i spojrzałem na doktora... Ten jakby lekko zdziwiony uniósł nieznacznie w górę brwi i ruchem głowy nakazał mi kontynuować.
W tym momencie aparatura monitorująca zaczęła wyć, piszczeć, jęczeć. Miałem wrażenie, ze wszystko co mogło wydać z siebie jakiś dźwięk grało wstydliwe requiem.
Nie widziałem nic z tego, co zgodnie z instrukcją powinienem uwidocznić w strukturach anatomicznych krtani.
Pacjent potrzebował tlenu. Nadchodził czas aby się poddać i przyznać do porażki.
- Rurkę poproszę - podniosłem lekko prawą rękę.
- Jesteś pewien? - szybko rzucił Nisza.
- Tak! - powiedziałem i wsadziłem rurkę na ślepo...
 Kilkanaście sekund później...
- Jesteśmy w przełyku! - Studentka osłuchująca pacjenta wycedziła te słowa patrząc na mnie z wyrzutem.
- W takim razie usuwamy rurę... - spokojnym głosem zawyrokował anestezjolog - ...a teraz chłopcze, pokaż nam jak się nauczyłeś wentylować przez maskę...

Godzinę po tym odwoziliśmy pacjenta na salę pooperacyjną.
- Potrzebowałeś tego - powiedział do mnie doktor - potrzebowałeś teraz, a nie w karetce czy na ulicy...
- Wiem doktorze... - odpowiedziałem i czułem jak wstyd blokuje mi gardło. Na chwilę zapadło milczenie.
- Przyjdź jutro. Poćwiczymy...
* * *
Bardzo lubię doktora Niszę - to doskonały nauczyciel... Lepszy niż czas.

----------------------------------------
Nazwiska lekarzy (z żalem) zmieniłem.

5 komentarzy:

Asia (Aś) miło mi. pisze...

w swoim życiu trafiasz na dobrych ludzi. skorych do pomocy i podzielenia się swoją cenną wiedzą. gdy trzeba 'chwycą za rękę' i poprowadzą w najtrudniejszych momentach, byś później potrafił sobie radzić samodzielnie.


:)

anuszka pisze...

i to jest przykład prawdziwego pedagoga. pozwolił na własnej skórze i w warunkach kontrolowanych nauczyć się czegoś o sobie i sowich umiejętnościach. szkoda, że reprezentuje niewielki odsetek. nie tylko w dziedzinie medycyny ;(

Zadora pisze...

ładnie to zrobił. I jeszcze ten komentarz po, bardzo ładnie, nie wdeptał a sprowadził na ziemię.

Nomad_FH pisze...

Bardzo ładnie... przyznaje rację Zadorze - prawdziwy nauczyciel. I genialne zachowanie po wszystkim.
Pozwolił, żebys sam przemyślał, jednocześnie Cię nie gnojąc.

Anonimowy pisze...

żeby wszyscy tacy byli ..
Magda.