środa, 17 lutego 2010

Historia drugiej znajomości

Światowy Festiwal, o którym pisałem przy innej okazji (znajomości), przywitał w naszym mieście ludzi z różnych krajów i w różnym wieku. Wszystkich łączyła pasja do tańca, śpiewu i zabaw, aż po świt.
Pracując w obsłudze medycznej festiwalu, nie mogłem liczyć na długi relaks i hulanki z obcokrajowcami. Od rana do wieczora, a nocą zwłaszcza - przychodzili do naszego punktu najmłodsi - "bo gardło boli i biegunka jest...", nieco starsi - "bo otarcie na stopie i zwichnięta kostka..." i ci najstarsi (weterani festiwalu) - "bo..."
...No właśnie...
* * *
Byli piękną parą idącą przez życie z czułym "za rączkę". Ona - troskliwa i opiekuńcza, życiowo doświadczona, stanowiła duchową, artystyczną i metafizyczną dekorację ich pożycia. On - zasadniczo zwarty, męski bez wątpienia, z lekkim błyskiem szaleństwa w oku, wspierał ich wspólny byt zadziwiającą mieszanką energii, czułości i szczyptą angielskiej flegmy.
Razem mieli pewnie ze sto czterdzieści lat i jak na idealny związek przystało, podzielili się tymi latami, w miarę, sprawiedliwie. Kiedy w tańcu wychodzili na scenę - ziemia drżała, moc truchlała, ogień bladł i tak dalej...

Przyjechali do Polski z U.K. i ponad wszystko, oczarował ich aromat oraz smak polskich potraw, zakąsek i "zapitek" (a jakże). Początkowo słowa po polsku nie znali, ale już w trzecim dniu opanowali podstawowe rzeczowniki:
- Zchabowi..., kombasa... i czista... - please!
W piątym dniu przyswoili rzeczownik "balanga" oraz bezokolicznik "dać czadu..."
A w biblijnym dniu siódmym, przy dźwiękach szalonego krakowiaka, znosiliśmy starszego pana ze sceny...
Leżał biedak w punkcie medycznym ciężko łapiąc powietrze, a jego przerażona połowica miętoliła nerwowo czapkę z pawimi piórami i w kółko szeptała: Oh my God...
W tym dniu dyżur lekarski pełnił dr Latara - laryngolog. Wiekiem zbliżony do pacjenta, doświadczeniem zdecydowanie pacjenta przewyższał - zwłaszcza w dziedzinie "schabowy, kiełbasa, czysta"...
Kiedy przytargaliśmy chorego, doktor zajęty był oglądaniem młodych, zgrabnych migdałków, zmęczonych długotrwałym śpiewem...
- Doktorze, ciśnienie mamy w piwnicy - powiedziałem spuszczając powietrze z mankietu ciśnieniomierza - Znaczy niskie jest... - dodałem niepewnie - ...bardzo...
- Proszę "aaaaaa" - zakomenderował doktor do atrakcyjnej śpiewaczki i tym samym dał wyraźnie znać, że zagadnienia kardiologiczne starszych Anglików nie leżą w jego strefie zainteresowań.
Podpięliśmy pacjenta pod monitor. Minutę później wysuwający się z drukarki paseczek EKG rozwiewał wszelkie wątpliwości:
- Zawał jak ta lala.
Na te słowa, doktor pobladł i wykrztusił z siebie: - Karetkę dajcie...

Nosze z pacjentem wjechały na platformę. Drzwi trzasnęły, syreny zawyły i ambulans popędził, unosząc z ziemi tumany kurzu...
A ona... biedna, angielska lady, stała na asfalcie, w stroju krakowskim, z wiankiem na głowie i z uniesioną w geście pożegnania dłonią, mknęła spłakanym wzrokiem za oddalającym się ukochanym. (scenka z gatunku kardiologicznych "serce się kraje").
* * *
"Jeśli pacjent naprawdę chce przeżyć, to medycyna jest bezsilna..."
w myśl tej mądrej maksymy, starszy pan wydobrzał w polskim szpitalu. Dwa tygodnie po zdarzeniu, mój szef /baczność/ Dyrektor Placówki Medycznej /spocznij/ zawezwał mnie przed swój majestat i oznajmił:
- Nasz przyjaciel czuje się na tyle dobrze, że powinien przeżyć lot na wyspy... Pan po angielsku coś tam rozumiesz więc weźmiesz pan kierowcę i odeskortujesz pacjenta do Miasta Wielkiego Ze Wspaniałym Lotniskiem. Możesz pan już iść...

Wyruszyliśmy w drogę...
Angielski pacjent faktycznie był w doskonałym stanie. Śmiał się, żartował. Gęba mu się nie zamykała. A to, że jest dozgonnie (sic) wdzięczny polskim lekarzom (a zwłaszcza temu doktorowi... jak mu tam... Flashlight), a to, że Polacy i Anglicy razem Niemca tłukli w wojenną zawieruchę. A jak już o żonie zaczął nawijać...
- że bidulka tęskniła, ryczała, włos z głowy rwała... że on stęskniony za nią... że ona i siostra przylecą po niego do Polski, że będą czekać na lotnisku...
Wszystko musiałem kierowcy tłumaczyć, bo tylko rosyjski znał (ale za to biegle - na ruskim bazarze nie miał sobie równych) i razem się dziwiliśmy jaka to miłość i oddanie w narodzie angielskim kwitną.
Podróż upłynęła nam na milutkim gadu-gadu, gadu-gadu (ej... spytaj go czy on tak długo może..?) gadu-gadu...
Na lotnisku, otwarciu drzwi karetki towarzyszył szloch i łzy wzruszenia... Starsza kobieta rzuciła się naszemu pacjentowi na szyję i z płaczem powtarzała jakieś anglosaskie monosylaby. Miło było patrzeć na tę siostrzano-braterską scenę powitania.
Gdy już pierwsze łzy przeschły, eks-zawałowiec podał mi swoją walizę i powiedział:
- No to chodźmy do hali...
- Jak to? - spytałem - Nie czekamy na pańską żonę?
Anglik uniósł w zdumieniu brwi:
- To jest moja żona...
Zbaraniałem... i bezmyślnie palnąłem:
- Bardzo przepraszam, myślałem, że to pana siostra...
Błysk paniki przebiegł po twarzy dżemojada.  Opanował się jednak, objął ramieniem zaskoczoną kobietę i patrząc na mnie, z bezczelnym uśmieszkiem rzekł:
- Siostra nie przyleciała, a TO JEST moja żona..!
Przetłumaczyłem "na szybko" koledze o co chodzi, dodając własny komentarz na temat innej kobiety, z którą dziadek spędził szalony tydzień w Polsce.
Kierowca, zdaje się, nie zrozumiał do końca zawiłej, romansowej sytuacji. Podrapał się z frasunkiem po czuprynie i patrząc podejrzliwie na Anglika wypalił:
- A co on kurwa jakiś Mormon jest?!?
* * *
Ot angielscy sercowcy... ;)

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

'Zchabowi..., kombasa... i czista... ' załatwią nawet zwartego zasadniczo, z zawiłym damsko-męskim życiem osobistym, Anglika :)

Młode, zgrabne migdałki :D
(zgrabniutka trzustka, powabne nereczki ;))

T.

abnegat.ltd pisze...

...a po co to Anglika do tego...
...na pogrzebie znanego doktora - sybaryty, birbanta i humanisty w pelnym znaczeniu tego slowa - ryczalo w glos przynajmniej 5 kobiet w roznym wieku...

Anonimowy pisze...

Abi, może to były tylko jego wdzięczne pacjentki? :)

A tak przy okazji gratulowałabym temu znanemu doktorowi wzorowej organizacji czasu ;)
Że też takiemu nie pokręciły się daty i godziny randek.
A jakie koszta na Walentynki na ten przykład ... ;)

T.

abnegat.ltd pisze...

One sie wzajemnie znaly... :D
Plotka glosi ze chlop mial wielkie serce i byl absolutnie szczery w kontaktach dwoch przeciwstawnych - badz co badz - plci.